AFRYKA.... Postanowilem wpasc na chwile do stolicy Ugandy. Zaplanowalem sobie podroz tak zeby na noc przypadkiem nie wyladowac w Kampali. Wyjechalem kolo 11. Zamiast duzym autobusem udalo mi sie zabrac z pewnym gosciem. Mowil ze jedzie do Kampali i za 20 000 moze mnie wziasc. No i od razu zapalila mi sie lampka. 20 000 to normalna cena dla miejscowych. Nie chcial mnie oszukac wiec cos mi tu nie gralo. I dobrze przypuszczalem. Dojechalismy do Mbarary (stad jeszcze 300km do Kamapli jest). Gosc podwiozl mnie na dworzec autobusowy i oswiadczyl ze dalej nie jedzie bo mu sie silnik zepsul :)
Zaraz jednak znaleziono dla mnie miejsce w autobusie. I dzialo sie to w dosc sporym pospiechu, wiec sadzilem ze zaraz odjezdzamy. No i kolejna lekcja Afryki... Do autobusu wsiadlem kolo 13. Minela pierwsza godzina, kolejne pol i ludzie zaczeli sie mocno wkurzac. Zrobila sie afera, maly kociolek. Ponoc wszyscy juz czekali w tym autoubusie od 11. A poszlo o to, ze wlasciciele nie mogli skompletowac wszystkich miejsc i tlumaczyli sie kolejnymi zamieszkami w Kampali. Co oczywiscie bylo kompletna bzdura. W koncu wyjechalismy nieco przed 15.
No i z planow bycia przed zmrokiem w Kampali nici wyszly. Nie bardzo wiedzialem gdzie wysiasc, gdzie jest jakis hotel, nie mialem za wiele miejscowej waluty. No i dosc niepewnie sie poczulem. Ale stolica to nie prowincja - kompletnie nie zwracano uwagi na bialego. I udal sie wymienic kase i hotel znalezc. Ale Kampala to straszny kosciol...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz